Krzysztof Poświata michalita z Miejsca Piastowego prowadził rozwazania odpustowe. w dzien odpustu przewinęło się wiele osób przez parafię. Wielu wiernych przyszło do kościoła by się modlić, by zyskac odpust i sie modlić. Wiekszość parafian skorzystała z całodziennej sobotniej spowiedzi. Dużo osób przyjmowało Komunię. To był piękny dzień w naszej parafii.

Jeśli nie zostanę świętym, będę zdrajcą

KAZANIE ODPUSTOWE PODCZAS UROCZYSTOŚCI WSZYSTKICH ŚWIĘTYCH W PARAFII W IWONICZU, 1 listopada 2006

Dzisiaj jest piękne święto - oddajemy cześć Bogu we wszystkich świętych, którym udało się trafić do nieba. Nie, nie trafili tam, bo wygrali zieloną czy raczej niebieską kartę. Nie dlatego, że los się do nich uśmiechnął. Trafili tam, bo zdecydowali się iść przez życie z Bogiem - zawierzyli Mu i teraz z Nieba mówią nam: "Bóg nas nie oszukał. Nie czujemy się zawstydzeni." Ci wszyscy beati, błogosławieni. Nie znamy ich imion, ale to niepotrzebne. Oni wszyscy mają jedno imię: szczęśliwi, święci. Człowiek dobry i człowiek święty.
W roku 1997 umarły dwie znane kobiety: Matka Teresa z Kalkuty, a kilka dni później księżna Diana. Niemal natychmiast połączono je w komentarzach prasowych i telewizyjnych. Dlaczego? Bo obie pomagały ludziom. Każda inaczej, ale zrobiły wiele i to na dużą skalę. Czy nie było między nimi różnic? Były. Jedna zaczynała z poziomu książęcego, druga - od niewyobrażalnego ubóstwa, całkowitego braku środków materialnych. Jedna zeszła do poziomu życia tych, którym pomagała, druga pozo-stała przy swoim wysokim standardzie. Jest jeszcze jedna różnica - jednak zastrzegam, iż mówiąc o tym, nie chcę stawiać jednej postaci ponad drugą, ani tym bardziej jednej przeciw drugiej. Nie w tym rzecz, chodzi raczej o zobaczenie ludzkiego życia w szerszych perspektywach. A więc jest jeszcze jedna różnica: księżna Diana czyniła to z poczucia humanitaryzmu i ludzkiej solidarności z cierpiącymi, z pragnienia dobrego spożytkowania majątku, który stał się jej udziałem. I to było i pozostanie dobre. Druga czyniła to, gdyż w cierpiącym człowieku dostrzegała cierpiącego Chrystu-sa. Pierwsza zasługuje na miano człowieka dobrego, druga na miano człowieka świętego. Czy można być dobrym nie będą świętym? Tak, można. W życiu spotykamy wielu takich ludzi. A czy można być świętym, nie będąc równocześnie dobrym? Nie można. Albowiem świętość to szczegól-ny przypadek dobroci. Przez ludzkie serce przebiegają przynajmniej dwie granice. Jedna między dobrem a złem. Wpisana jest ona w serce każdego człowieka, a wyrażają ją dwie powszechnie znane zasady: "Czyń dobro, zła unikaj" oraz "Nie czyń drugiego, co tobie niemiłe". Jest to prawo naturalne, na podstawie którego sądzeni będą przez Chrystusa wszyscy ludzie. I usłyszą: "Pójdźcie, błogosławieni Ojca mo-jego, bo byłem głodny, a daliście mi jeść; byłem spragniony, a daliście mi pić..." Oni ze zdziwienia złapią się za głowy, ponieważ po raz pierwszy ujrzą Chrystusa i spytają: "Kiedy? Kiedy my Cię widzieliśmy?..." A On odpowie: "Zaprawdę, coście uczynili jednemu ze swych braci, to właśnie Mnie uczyniliście". Ale jest i druga granica, stokroć ważniejsza od pierwszej: między dobrocią a świętością. Świętością, czyli życiem człowieka pełnym miłości, które narodziło się z wiary. Życiem człowieka, który - jak napisze św. Paweł - "położył całą swą nadzieję w Bogu, uświęca się i podobnie jak On jest święty". Świętość to zgoda na to, by żyć życiem dziecka Bożego. By Bogu dawać najważniejsze miej-sce w sercu - nie tylko od święta. Zawsze! Święty - zapach i pełnia życia.
Wzruszamy się filmem "Karol - papież, który pozostał człowiekiem". I dobrze, bo trudno się nie wzruszyć. Jak ktoś powiedział: "To jeden z tych nielicznych filmów, po obejrzeniu którego wy-chodzisz z kina i mówisz: Chcę być lepszy!". Święci pociągają. Paul Nagai, nawrócony na katolicyzm japoński lekarz, napisał wzruszającą książkę "Dzwony Nagasaki". Zawarł w niej historię dziewczynki, która po wybuchu bomby ato-mowej straciła wzrok i mocno poparzona znalazła się w szpitalu. Niedaleko znajdowała się sala mężczyzn, którzy również ucierpieli wskutek wybuchu. Mała dziewczynka codziennie przychodziła do ich sali i kładła głowę na piersi jednego z tych mężczyzn. Trwała tak nieruchomo dłuższą chwi-lę, a potem w milczeniu odchodziła. Mężczyzna nie mógł zrozumieć jej zachowania. Z czasem stało się to dla niego krępujące, więc pewnego dnia zapytał: "Dlaczego ty to robisz? Czemu przychodzisz akurat do mnie? - "Bo pan pachnie jak mój tatuś" - odpowiedziała niewidoma dziewczynka. Święci pachną Bogiem. Roznoszą Jego woń po świecie. Dlatego ludzie biegają za świętymi. To nie są cherlawe postaci, oderwane od życia, nie kosztujące jego uroków, schowane za murami klasztorów. Święci chodzą po naszych drogach! To są ludzie, którzy żyją w pełni jako ludzie. Kiedyś odbywało się spotkanie dla liderów młodzieżowych ruchów katolickich w Niem-czech. Prowadzący konferencję, chcąc zachęcić zebranych do świętego, entuzjastycznego życia, powiedział: "W naszym języku są dwa podobne do siebie przymiotniki - heilig i heil. Różnią się jedynie końcówką, którą jeden przymiotnik ma, a drugi jej nie ma. Tak jakby ten drugi zawierał się, siedział w tym pierwszym. Jeden z tych przymiotników znaczy: święty, a drugi: cały, zdrowy. Cały i zdrowy zawiera się w świętym, albo inaczej mówiąc: ze świętego wyskakuje cały i zdrowy. A zatem możemy powiedzieć, że święty to ktoś cały, wewnętrznie zintegrowany; i to ktoś zdrowy. Spróbujmy to wyjaśnić. W naszym życiu spotykamy się z takimi sytuacjami: modlimy się, a myślami jesteśmy już w łóżku albo jeszcze przed telewizorem. Idziemy ulicą do pracy czy szkoły - nogi na chodniku, a oczy skaczą po wystawach, reklamach. Kiedy jesteśmy w kościele, składamy ręce i pobożnie wypowiadamy modlitwy. Jednak w pracy, na imprezach, między znajomymi, nie chcemy się wyróżniać. Przekleństwem nie pogardzimy, o wierze wstyd pogadać. Ile w naszym ży-ciu chaosu! Jak bardzo jest ono rozerwane, porozrzucane! Jaka to sztuka, by - jak to mówimy - pozbierać się, poskładać "do kupy". Święty to człowiek, któremu ta wielka sztuka sie udała. Jest cały: jak się modli to się modli cały, jak śpi to śpi cały, jak tańczy to tańczy cały. Zawsze ten sam: na dyskotece, w kościele, przy garnkach. Umarła tęsknota za świętością.
Nie tęsknimy za świętością. Najczęściej, gdy słyszymy to słowo, rodzi ono w nas zawstydze-nie i myśl: to dobre dla małych ministrantów (nawet do tych większych jakoś nie bardzo przystaje), dziewczynek w białych sukienkach od I Komunii św. A tak naprawdę nie mamy wyboru! Jan Paweł II w liście na rozpoczęcie nowego tysiąclecia napisał: "Zadać katechumenowi pytanie: Czy chcesz przyjąć chrzest? - to znaczy zapytać go zarazem: Czy chcesz zostać świętym?" (NMI 31). Czas się wyzwolić z tych fałszywych wyobrażeń świętości: że to niby jakieś natchnione figury z baroko-wych ołtarzy, gdzie święty to ten, kto wywraca oczami, rozdziawia buzię i wygina się (jeśli to jest święty anioł to dodatkowo błyska tłustym brzuchem i gołym tyłkiem). Święty to człowiek w pełni. To dlatego tytuł jednej z książek głosi: "Wezwani do świętości. Jeśli nie zostanę świętym, będę zdrajcą". Mądry Leon Bloy napisał: "Właściwie jedynym powodem do smutku jest fakt, że nie jest się świętym". Powróćmy jednak do pytania: Czemu nie tęsknimy za świętością? Pewien ksiądz wkroczył do gospody oburzony, że znajduje tam tak wielu swoich parafian. Zebrał ich razem i poprowadził do kościoła. Potem z namaszczeniem powiedział:
- Wszyscy ci, którzy chcą iść do nieba, proszę stanąć po prawej stronie! Wszyscy przeszli na prawą stronę prócz jednego mężczyzny, który uparcie nie ruszał się z miejsca. Ksiądz spojrzał na niego srogo i powiedział: - Nie chcesz iść z nami do nieba?
- Nie - rzekł mężczyzna.
- Masz zamiar stać tam i mówić mi, że nie chcesz po śmierci iść do nieba? - niedowierzająco spytał proboszcz.
- Oczywiście, że po śmierci chcę iść do nieba. Myślałem, że idziecie teraz - padła odpo-wiedź.
Wszyscy chcemy iść do nieba, zapominając, że tam nie dostanie się nikt inny, tylko święci. Ci, którzy żyją z Bogiem tu na ziemi. I że to wędrowanie nie zaczyna się w ostatnim momencie, ale trwa całe życie. Drugim powodem, który odstręcza nas od pragnienia bycia świętym jest obawa, że to nie dla mnie, że to za wielkie, zbyt wymagające, zbyt trudne. Dlaczego? Bo patrzymy na świętość jakby z drugiego końca. Patrzymy na skutki świętości: myślimy o ludziach u kresu życia, do końca ukształ-towanych przez Boga. Ale spójrzmy na nich tak jak się patrzy na ludzi na początku drogi. Spójrzmy na nich tak, jak patrzymy na siebie. Święci też kiedyś byli w tym miejscu, w którym my jesteśmy dzisiaj. Każdy z nich miał podobne wątpliwości, w ich sercu rodziły się te same pytania, które ro-dzą się w naszych sercach. I te same pokusy im dokuczały. Nie urodzili się od razu cnotliwi, ideal-ni, bez żadnej skazy. Mieli skazy i to często aż do śmierci. Na pogrzebie Jana Pawła II ludzie głośno wołali: "Santo subito!" - Święty natychmiast!, przekonani o jego świętości. Ale gdy był studentem, to na drzwiach nieco złośliwie przyczepili mu karteczkę: "Tu mieszka Karol Wojtyła - początkujący święty". On też kiedyś zaczynał. Ponad rok temu Kościół ogłosił błogosławionym ks. Markiewicza, który w pobliskim Miejscu Piastowym przez dwadzieścia lat proboszczował. Ale gdy ponad sto lat temu ludzie przyjeżdżali do Miejsca Piastowego i widzieli hałastrę dzieciaków biegających po podwórku, to pytali: "Co wy tutaj robicie?" Ks. Markiewicz miał zwyczaj odpowiadać: "My tu pracujemy, aby Polsce przybywa-ło świętych. Chcesz się do nas przyłączyć?". To pytanie musimy dzisiaj sobie zadać: "Chcesz się do nas przyłączyć?" Matko, ojcze, stu-dencie, gimnazjalistko, księże prałacie i wikariuszu... Nie lękajcie się!
Powtórzę raz jeszcze: wzruszeni wychodzimy z filmu "Karol - papież, który pozostał czło-wiekiem". Ale te łzy nas wiele nie kosztują. Są tanie. Bardziej autentycznie będą one wyglądały, gdy zapłaczemy, żeśmy nie do końca usłyszeli jego wołanie ze Starego Sącza: "Trwajcie mocno przy Chrystusie, aby On trwał w was! Nie pozwólcie, aby w waszych sercach, w sercach ojców i matek, synów i córek zagasło światło Jego świętości! Niech blask tego światła kształtuje przyszłe pokolenia świętych na chwałę Imienia Bożego! Bracia i siostry! Nie lękajcie się pragnąć świętości! Nie lękajcie się być świętymi! Uczyńcie nowe tysiąclecie erą ludzi świętych!" To jest ważne. Najważniejsze. Może niektórzy z was, zwłaszcza młodzi, słysząc w ostatnich dniach w telewizji wiele na temat Halloween: że nadchodzi coraz mocniej do Polski, że współcze-śni prorocy z nieukrywana radością pytają: "Upiory czy święci? - co wybiorą Polacy" - że całe to zamieszanie sprawi, iż dzisiaj księża będą grzmieć w kościołach z ambon. Powiem wam: szkoda czasu. Uwierzcie mi. Kiedy wiele wieków temu Paweł przybył do pogańskiego Rzymu, to takich "upiorów" i "Halloweenów" było na pęczki. A on zaczął głosić Chrystusa, prawdziwą drogę. Ewangelia stała się jak powiew świeżego powietrza w tej obyczajowej stęchliźnie. Chcą dzisiaj rzeźbić w dyni? Widocznie nie stać ich na nic innego. Normalny człowiek siebie traktuje jak rzeź-biarz i wiele wysiłku wkłada, by nadać swemu człowieczeństwu piękny kształt. Bo człowiek staje się w trudzie. Św. Jan napisał: "Przyszli z wielkiego ucisku". Kto boi się tego wysiłku, łapie za dy-nię. Kto wstydzi się swojej twarzy, musi założyć maskę - choćby najbardziej odrażającą. Zresztą, powtarza się mądra diagnoza Chestertona: "Jeśli człowiek przestanie wierzyć w prawdziwego Bo-ga, uwierzy w każde wariactwo, dziwactwo". Zostawmy dynie. Niech nas dzisiaj zachwyci to wspaniałe towarzystwo niebieskich przyjaciół - ludzi, którzy wygrali życie! Powędrujmy za nimi. Tobie i sobie przypomnę na koniec ten tytuł: "Jeśli nie zostanę świętym, będę zdrajcą". Amen.



Ks. Krzysztof Poświata, michalita