Nasza Wspólnota nr 111 Czerwiec 2007

Boże Narodzenie w czerwcu

Zaskakujące działanie Jezusa

Ciężki wełniany garnitur lamowany , futrem nie jest moim zwyczajnym strojem w trzydziestostopniowym upale, zwłaszcza w samochodzie bez klimatyzacji. Jednak tego gorącego i parnego popołudnia przemierzałem drogi stanu Michigan, mając na sobie nie tylko garnitur, ale również futrzane botki, śnieżnobiałą brodę i grubą, wełnianą czapkę. Czułem się jak w saunie na kółkach, lecz nie przejmowałem się tym. Nie był to zwykły dzień, a ja nie byłem zwyczajnym człowiekiem, lecz św. Mikołajem - jechałem z misją miłosierdzia do dziewczynki, która umierała na białaczkę w pobliskim szpitalu dziecięcym. Pracuję jako kapelan w innym szpitalu pediatrycznym i z tego powodu często stykam się z problemami i cierpieniem rodziców borykających się z chorobą swego ukochanego dziecka. Podczas Bożego Narodzenia, jeszcze kiedy byłem w seminarium, dorabiałem sobie jako św. Mikołaj w licznych sklepach i na wielu imprezach, w tym także podczas słynnej parady organizowanej przez domy towarowe J. L. Hudson w centrum Detroit. Chociaż moje obydwa zajęcia bardzo różnią się między sobą, każde z nich daje mi możliwość niesienia miłości Bożej innym. Zarówno w roli św. Mikołaja, jak i kapelana szpitalnego mam często przywilej oglądania zaskakującego działania Bożego w ludzkich sercach.

Milość dziadka.
Tego konkretnego popołudnia moje dwie role nałożyły się na siebie. Kiedy zalany potem zbliżałem się do szpitala, prosiłem Pana, by moja wizyta sprawiła radość czteroletniej Angeli i pocieszyła jej złamanego bólem dziadka. To on zorganizował jej to "Boże Narodzenie w czerwcu", gdy dowiedział się, że dziewczynce pozostało tylko pięć tygodni życia. "Co mam zrobić? - pytał Boga. - Jak w tym krótkim czasie wyrazić całą moją miłość do maleńkiej wnuczki?" Pijąc kawę przy kuchennym stole, zwrócił uwagę na przyklejony do lodówki rysunek Angeli przedstawiający św. Mikołaja. Przypomniał sobie, jak podczas wspólnie oglądanej parady w Detroit zapytała go: "Dziadziu, dlaczego to się musi skończyć? Chciałabym, żeby Boże Narodzenie było zawsze!". Nagle zrozumiał, co może dla niej zrobić.

Św. Mikołaj przybywa.
Zbliżając się do szpitala, z zaskoczeniem zauważyłem wielu pomocników oczekujących przy głównym wejściu - lekarza w czapce Mikołaja, pielęgniarki, pracowników socjalnych i wolontariuszy przebranych za aniołki. "Wesołego dziewiątego czerwca! - zawołali. - Wszystko gotowe! Jesteśmy zachwyceni, że przybyłeś aż z Bieguna Północnego, żeby odwiedzić nasze dzieci". Natychmiast dotarło do mnie, że w niespodziance zorganizowanej dla Angeli mają uczestniczyć wszyscy mali pacjenci oddziału onkologii. W radosnym pochodzie ja i moja asysta podążyliśmy do windy. W miarę jak zbliżaliśmy się do piętra onkologii, nasze podniecenie wzrastało. Kiedy otworzyły się drzwi, znaleźliśmy się w zaczarowanej krainie. Cały oddział wypełniał blask światełek i dźwięki kolęd. Na udekorowanym girlandami korytarzu stały cztery imponujące choinki. Przywitał nas też wesoły renifer, prószący śniegiem przez otwór w cylindrze. Następnie dobiegły nas okrzyki zachwytu wydawane przez szóstkę czy siódemkę dzieci, które były dość silne, by siedzieć na wózkach inwalidzkich. Przywitałem się z każdym z nich, a następnie wchodziłem do kolejnych sal. Dziadek Angeli obserwował to wszystko z uśmiechem.

Pokój z nieba.
Kiedy wreszcie dotarłem do łóżeczka Angeli, spojrzały na mnie znad kołdry jej wielkie niebieskie oczy. "Angela!" - powiedziałem. Niebieskie oczy otworzyły się jeszcze szerzej, a twarzyczka zajaśniała zachwytem. W obecności zebranego personelu sięgnąłem do torby i wręczyłem jej prezent wybrany przez dziadka - niebieską sukienkę, o której od dawna marzyła. Od Mikołaja był Anioł Stróż w czerwonych tenisówkach oraz z pięknymi, jasnymi włosami, takimi jak włosy Angeli przed chemioterapią. Miałem jeszcze żywo w pamięci jej małe zdjęcie, noszone w portfelu przez dziadka. "Podobna do pana" -stwierdziłem. Następnie przypiąłem jej do koszulki znaczek z napisem: "Mikołaj mówi, że byłam grzeczna". W radosnej atmosferze zaczęliśmy śpiewać znane dziecięce piosenki - o dzwonkach u sań, o reniferze wiozącym św. Mikołaja. Następnie zaintonowałem jedną z moich ulubionych kolęd: "Cicha noc". Naprawdę trudno mi wyrazić słowami to, co stało się, kiedy śpiewaliśmy tę ostatnią pieśń. Wszystko, co mogę powiedzieć, to to, że ogarnął nas wręcz namacalny pokój. Jezus stał się obecny wśród nas mocą Ducha Świętego. Nie miało znaczenia to, że świętowanie odbywało się w niewłaściwym czasie, ani nawet to, że niektórzy ze śpiewających nie całkiem zdawali sobie sprawę, co Bóg uczynił dla ludzkości tamtej cichej i świętej nocy. Jednorodzony Syn Boży, który objawił się ubogim pasterzom jako Dzieciątko w żłobie, stał się obecny wśród innego nieoczekiwanego gremium, w innych nieoczekiwanych okolicznościach. Jak zawsze, gdy jestem świadkiem takich wydarzeń, wyszedłem stamtąd przejęty podziwem dla sposobu działania Ducha Świętego - choć nie byłem zdziwiony tym, że przyszedł.

Prawdziwy duch Bożego Narodzenia.
Angela umarła dziesięć dni później. Jej dziadek zadzwonił do mnie po jej pogrzebie w innej części stanu. "Nie będę udawał, że jest mi łatwo - powiedział. -Przed zadzwonieniem do księdza musiałem się zdrowo wypłakać". Następnie opowiedział mi to, co przeżył w domu pogrzebowym. "Patrzyłem na moja wnuczkę leżącą w białej trumnie w swojej nowej niebieskiej sukience, z lalkowym aniołem stróżem przy boku i przypiętym do sukienki znaczkiem: "Mikołaj mówi, że byłam grzeczna". Cierpienie było prawie nie do wytrzymania. I właśnie w momencie, kiedy ból był największy... Nie potrafię tego wyjaśnić, ale nagle odczułem głęboki pokój, niemal radość. W tej chwili zrozumiałem, że Angela jest z Bogiem i że spotkam ją w wieczności". Słuchając tego, poczułem głęboką wdzięczność. To samo zdarzyło się znowu! Dziadek Angeli doświadczył obecności Jezusa przy trumnie Angeli, tak jak ja doświadczyłem jej przy łóżku dziewczynki. Światło, które przyszło na świat dwa tysiące lat temu, napełniło jego serce, niosąc nadzieję i radość w miejsce smutku i śmierci. Taki jest prawdziwy duch Bożego Narodzenia - nie uczucie, które przychodzi raz do roku, ale poznanie Chrystusa przez Ducha Świętego. Prawdziwy Duch Bożego Narodzenia - trzecia Osoba Trójcy Świętej - jest do naszej dyspozycji 365 dni w roku, jeśli tylko otworzymy przed Nim nasze serca i nasze życie. Wtedy wieczne Boże Narodzenie stanie się nie tylko marzeniem małej dziewczynki, lecz rzeczywistością - w czerwcu, grudniu i przez cały rok.

Joseph Bernie Marquis