Nasza Wspólnota nr 111 Czerwiec 2007
Chodźmy, tatusiu
Nie jesteśmy w stanie nauczyć ludzi wszystkiego; możemy tylko pomóc, by odkryli to we własnym wnętrzu.
Galileusz
Czy minęło dopiero sześć miesięcy, od kiedy pojawił się w moim ośrodku opieki dla dzieci? Miałem wrażenie, że to już sześć lat od chwili, gdy Jay Brewer po raz pierwszy wszedł przez te drzwi. Chociaż dzisiaj były jego urodziny, Jay w dalszym ciągu zachowywał się po swojemu. Była dopiero dziesiąta rano, a on już zdążył dwa razy ugryźć Sarah, porozrzucać wszystkie sztalugi, kopnąć Cedrica i krzyczeć na tyle głośno, by usłyszano go w innym wymiarze. A teraz próbował sforsować tylne drzwi, wrzeszcząc bez przerwy te same dwa zdania: "Cześć! Nie chciałbym być tobą! Cześć! Nie chciałbym być tobą!"
Słuchając w kółko tego samego, zacząłem myśleć, że Jay ma rację.
Mój dzień rozpoczął się od alarmu budzika, który zadzwonił o 4.45 rano. Następne dziewięćdziesiąt minut, tak samo jak każdego dnia, przemknęły niczym trąba powietrzna:
pospieszne ubieranie, szykowanie i pomaganie mojej żonie Carol. Wreszcie pożegnałem się z domownikami, potem zacząłem szukać kluczyków od samochodu, a gdy je w końcu znalazłem, wsiadłem do wozu i pojechałem do pracy.
Chociaż przyjechałem piętnaście minut przed czasem, na podjeździe czekały już trzy samochody z rodzicami i dziećmi. Jednym z tych rannych ptaszków był Jay Brewer.
Dlaczego on zawsze przyjeżdża tak wcześnie?, zastanawiałem się. Dlaczego zawsze zostaje do późna? Dlaczego Jay Brewer nigdy, ale to nigdy nie opuścił ani jednego dnia w ośrodku? Czy to tylko moja wyobraźnia, czy Jay Brewer naprawdę jest tu od zawsze?
Wysiadłem z samochodu i wszedłem do ośrodka wraz z rodzicami i dziećmi. Ojciec Jaya przypomniał mi, że dzisiaj są urodziny chłopca, a potem wręczył mi tort i prezent. Szepnął, że nie może przyjść na przyjęcie, które zaplanowałem po południu. Wieczorem ma ważne spotkanie, więc Jaya odbierze opiekunka. Zapytał, czy mógłbym otworzyć prezent podczas przyjęcia. Zanim zdążyłem odpowiedzieć, podziękował i wyszedł.
A teraz, kilka godzin później, stałem przy tylnych drzwiach i słuchałem krzyku Jaya: "Cześć! Nie chciałbym być tobą! Cześć! Nie chciałbym być tobą!"
Przypomniałem sobie, jak zaczęły się dzisiaj jego urodziny. Wypuściłem Jaya przez tylne drzwi, żeby go uspokoić. Wtedy spojrzał na mnie i zapytał:
- Czy tata przyjdzie na moje przyjęcie?
- Nie, Jay, tata nie może przyjść. Jest bardzo zajęty. Chłopiec odwrócił się, pobiegł kilka kroków i nagle stanął. Całe jego ciało i twarz wyrażały wielki smutek. W tym momencie w zasadzie po raz pierwszy ujrzałem głębię jego bólu. Tak, wiedziałem, że jego mama umarła przy porodzie. Wiedziałem również, że tata jest często zajęty pracą. I z pewnością wiedziałem, ile trudności sprawia mi Jay Brewer. A teraz dowiedziałem się czegoś zupełnie innego; dowiedziałem się, że to kruche i delikatne dziecko potrzebuje aprobaty, zaufania i miłości. Postanowiłem, że zadzwonię do ojca Jaya do pracy. Zebrałem całą odwagę, na jaką było mnie stać. To nie było łatwe.
Wykręciłem numer i cichym głosem poprosiłem o połączenie z panem Brewerem. Czułem, jak wali mi serce. Tylko tego nie zepsuj, pomyślałem. Dwadzieścia sekund, których potrzebował, by dojść do telefonu, ciągnęło się jak godzina. A potem usłyszałem swój głos:
- Panie Brewer, mówi Marty Appelbaum. Nie jestem pewien, jak pan postrzega moją rolę i miejsce, lecz mam nadzieję, że mogę o tym powiedzieć. Syn bardzo pana dzisiaj potrzebuje. Wiem, że jest pan zajęty pracą i spotkaniami, lecz jest pan również ważny w życiu swojego dziecka. Przyjęcie nie będzie miało żadnego znaczenia, jeśli pan nie weźmie w nim udziału.
Po drugiej strome słuchawki zapadła cisza. Nie wiedziałem, co powiedzieć, więc milczałem. Usłyszałem, jak ciężko oddycha. W końcu odpowiedział cichym, drżącym głosem:
- Dziękuję panu. Przyjdę - powiedział z płaczem, a potem się rozłączył.
Odłożyłem słuchawkę i postanowiłem nie mówić Jayowi, że jego tata zamierza przyjść na przyjęcie. Miałem nadzieję, że to będzie dla niego wspaniała niespodzianka. I naprawdę była wspaniała! Gdy pan Brewer wszedł do pokoju, Jay pobiegł prosto w otwarte ramiona ojca, by znaleźć się w jego mocnym uścisku. W ich oczach lśniły łzy szczęścia; w moich również.
Spędziliśmy wszyscy wspaniałe chwile. Jay powiedział mi, że to były najwspanialsze urodziny w jego życiu. Gdy dzień się skończył, chłopiec pożegnał się z innymi dziećmi. Pan Brewer podszedł do mnie i powiedział drżącym głosem:
- Dziękuję, że pan do mnie zadzwonił. Dzisiejszy dzień ma wielkie znaczenie dla Jaya i dla mnie. Tak bardzo tęsknię za żoną. Mieliśmy wielkie plany. Nie miałem nawet okazji, by powiedzieć, że ją kocham. Po naszej rozmowie zdałem sobie sprawę, że od jej śmierci uciekam od życia. Jestem bardzo wdzięczny, że pan zadzwonił i pomógł mi przypomnieć sobie, jak bardzo potrzebuje mnie mój syn.
Jay skończył żegnać się z dziećmi i wrócił do ojca. Spojrzał na niego zachwyconymi oczami i powiedział:
- Chodźmy, tatusiu. I poszli.
Marthy Appelbaum