Większość z nas zetknęła się z liczącym już osiemset lat zakonem dominikańskim,
jedną z dziesięciu największych wspólnot, zakonnych na świecie. Jak
wiele wiemy jednak o ich założycielu, św. Dominiku?
Sami dominikanie przyznają czasem z nutką zażenowania, że potrafiliby
opowiedzieć więcej historii z życia św. Franciszka niż swojego umiłowanego założyciela.
Co jeszcze ciekawsze, sam św. Dominik prawdopodobnie cieszyłby się
z takiego obrotu sprawy.
Wskazuje na to choćby epizod, który miał miejsce podczas jego ostatniej
choroby. Bracia przenieśli Dominika do miejscowego klasztoru benedyktynów;
gdzie można mu było zapewnić lepsze warunki. Widząc, że jego stan się pogarsza, opat benedyktyński wyznał
braciom, że chętnie pochowa Dominika na terenie klasztoru; święty maż spocznie tu w okazałym, grobowcu, przy którym znajdzie
się miejsce dla licznych pielgrzymów pragnących odwiedzić miejsce jego
wiecznego spoczynku. Gdy jednak, wieść o tym doszła do uszu Dominika, polecił
swoim braciom, by zabrali go z powrotem do własnego klasztoru. Po śmierci
niech pochowają go w anonimowym grobie pod posadzkąich domu. "Pochowajcie mnie pod stopami
braci" - zarządził.
Co sądzić o tak dziwnej
prośbie? Jak zobaczymy, mówi nam ona wiele nie tylko o Dominiku, lecz również
o tym, w jaki sposób każdy z nas powinien wypełniać swą niepowtarzalną misję
powierzoną mu przez Boga.
"Człowiek czynu i kontemplatyk"
Dominik urodził się w 1170 roku jako dziecko zamożnych rodziców w Caleruega w północnej Hiszpanii. Dał się poznać
jako sympatyczny, choć poważny młodzieniec, a także wybitny stydent całym sercem oddany nauce.
Od najwcześniejszych lat widoczne było również jego radykalne oddanie Bogu i życiu Ewangelią. Przykładowo, jeszcze jako student uniwersytetu
tak bardzo przejął się dolą ubogich, że sprzedał to, co miał najcenniejszego - kosztowne podręczniki kopiowane ręcznie na pergaminie
- aby kupić żywność potrzebującym. "Nie mogłem przedkładać martwych skór - wyjaśniał - nad żywe i przymierające głodem". Innym razem próbował sprzedać się w niewolę w zamian za
jednego z jeńców wojennych.
Pomimo tych młodzieńczych przejawów heroizmu w życiu czynnym, Dominika pociągało przede wszystkim życie kontemplacyjne.
Po przyjęciu święceń
kapłańskich, w wieku około dwudziestu pięciu lat, przyłączył się do wspólnoty
kapłańskiej założonej przez biskupa w mieście Ósma. Wspólnota ta, znana jako
"kanonicy", prowadziła - na wzór mnichów, choć w warunkach miejskich - proste, klasztorne
życie poświęcone kontemplacji, modlitwie liturgicznej i studiowaniu Pisma.
Z ciszy klasztoru w ogień walki
Gdyby Dominik żył w spokojniejszych czasach, być może spędziłby resztę
swoich dni na kontemplowaniu Boga w zaciszu klasztoru. Był to jednak burzliwy
okres, w którym szerząca się ignorancja co do nauki Kościoła powodowała powszechny zamęt i
nieporządek zarówno w Kościele, jak i w społeczeństwie.
Dominik nie od razu zdał sobie sprawę z rozpaczliwej sytuacji, w jakiej znalazł się
Kościół. Stan ten dostrzegł dopiero po blisko dziesięciu latach kapłaństwa, kiedy
to został poproszony o towarzyszenie biskupowi w szeregu misji dyplomatycznych. Podczas tych licznych
podróży trafił w rejony Francji ogarnięte herezją
albigensów.
Albigensi utrzymywali, że świat materialny jest zły, a nawet kwestionowali
wartość życia ziemskiego. Pod ich wpływem wielu zaczęło niepokoić się, że każda ludzka przyjemność osłabia przyjaźń człowieka z Bogiem. W umysłach
nastąpił zamęt; zaczęto wątpić, czy można z czystym sumieniem cieszyć się smacznym posiłkiem lub dobrze przespaną nocą, zawierać związki
małżeńskie i zakładać rodziny. Radykalizm poglądów i surowość życia kaznodziejów albigensów
wywierały mocne wrażenie, zwłaszcza w zestawieniu z przyjemnym i dostatnim
życiem wielu duchownych katolickich.
Dominik znał z doświadczenia nieskuteczne kazania księży opływających
we wszelkie wygody i nieprzejawiających żadnego entuzjazmu dla głoszonej przez
siebie Ewangelii. Z bólem patrzył, jak wielu katolików odwraca się od wiary,
ponieważ nie ma komu sprostować ich błędnych poglądów. Powodowany współczuciem, doszedł do
przekonania, że jedynie autentyczne głoszenie słowa Bożego
w połączeniu ze świadectwem skromnego, prostego życia może skłonić ich do
powrotu. Przeczucie to potwierdziło się podczas jednej z podróży, gdy przywiódł
do wiary albigensa, właściciela gospody, po odbyciu z nim całonocnej debaty na
temat spraw duchowych.
Święte nauczanie
Niedługo potem Dominik otrzymał od papieża misję wędrownego kaznodziei. Następnie, w 1206 roku, podczas wędrówki misyjnej w południowej Francji,
przeżył głębokie doświadczenie obecności Pana, które jeszcze bardziej utwierdziło go w powołaniu do głoszenia słowa.
Obserwując żałosny stan wielu chrześcijan, Dominik stopniowo doszedł do
przekonania, że Kościół potrzebuje nowego impulsu w kaznodziejstwie, którym
może stać się grupa apostołów oddanych głoszeniu słowa Bożego. Powinni oni
być przygotowani do swojej misji pod względem duchowym i intelektualnym -
uformowani przez modlitwę i asceze oraz rzetelne studium teologiczne. Głosząc
kazania podczas liturgii oraz nauczając Filozofii i teologii, członkowie Zakonu Kaznodziejskiego szybko daliby się poznać
jako wykształceni mówcy oddający
swoją wiedzę do dyspozycji wszystkich.
Jak na owe czasy był to radykalny pomysł. Nigdy dotąd nie założono
zakonu ukierunkowanego na konkretne zadanie. Dotychczasowe wspólnoty zakonne miały przede wszystkim
stworzyć swoim członkom możliwość
określonego stylu życia. Na przykład
benedyktyni szerzyli ideał życia monastycznego, a franciszkanie ewangelicznej prostoty. Dominik natomiast założył
swój zakon w celu zaradzenia intelektualnym potrzebom Kościoła - które to zadanie nazywał "świętym nauczaniem".
Święte nauczanie stało się dla Dominika prawdziwą pasją, absorbującym zadaniem, które nadawało cel i
rozmach jego życiu. Nieustannie głosił słowo Boże, prowadząc wielu ludzi do Chrystusa. Kiedy w 1221
roku zakończył życie jako znana i szanowana postać, trzystu członków jego zakonu pracowało już w ośmiu krajach.
Dominik tak całkowicie oddal się realizacji swojej misji, że nie pozostawił żadnych pism, z wyjątkiem jednego
krótkiego listu. Podczas gdy inni założyciele zakonów wywarli na swoich duchowych dzieciach i całym Kościele
wyraźne piętno swojej osobowości, Dominik pozostawił po sobie przede wszystkim swoje dzido - zakon poświęcony świętemu naliczaniu.
Widziane w kontekście całego jego życia zachowanie Dominika na łożu śmierci staje się całkowicie zrozumiałe.
Polecając, by pochować go "pod stopami braci". Dominik nie rościł sobie prawa do wpływu na kształt własnego
pogrzebu, lecz pragnął dać braciom do zrozumienia, że nic nie powinno odciągać ich od głównego zadania ich życia
- świętego nauczania. Nie chciał, by ludzie koncentrowali się na nim - czy jakimkolwiek innym dominikaninie -
gdyż o wiele pożyteczniejsze jest dla nich skupienie na poznawaniu, wcielaniu w życie i głoszeniu Ewangelii.
Postawa ta stała się pewnego rodzaju wyznacznikiem charyzmatu dominikańskiego. Wielu członków tego
zakonu -jak św. Tomasz z Akwinu, św. Katarzyna ze Sieny czy wielki misjonarz Meksyku, Bartłomiej de las
Casas - oddało nieocenione usługi Kościołowi i społeczeństwu, zwykle jednak wiadomo dużo o ich działalności, a mało
o ich życiu osobistym. Jest to cenna lekcja dla nas wszystkich, wezwanie do tego, byśmy
nie dali się niczemu oderwać od coraz głębszego poznawania Boga - od pielęgnowania przyjaźni
z Nim poprzez modlitwę, czytanie Pisma Świętego i uczestnictwo w sakramentach
- a następnie głoszenia Go słowem i czynem wobec innych. Jest to podstawowe powołanie każdego ochrzczonego,
nie tylko pełniących formalną posługę w Kościele. Jak podkreślił Sobór Watykański II, ludzie świeccy, ..kimkolwiek są",
wezwani są do wzrastania w świętości i uczestnictwa w podstawowej misji Kościoła - szerzenia dobrej nowiny
o Jezusie Chrystusie (Lumen gemiiim.33).
Poprzez nadanie tak silnego znaczenia poznawaniu i głoszeniu Boga Dominik stał się prekursorem nauki Soboru na osiem
stuleci przed jej ogłoszeniem! Jego przykład może pomóc każdemu z nas wypełnić powołanie do "świętego
nauczania" w konkretnych okolicznościach naszego życia, według natchnień Ducha Świętego. Może też zachęcić nas
do pójścia za Chrystusem całym sercem, w duchu wielkiego sługi Ewangelii, który kiedyś powiedział o Jezusie: "Potrzeba, by
On wzrastał, a ja się umniejszał" (J 3,30).
Dwa groby
Pewien amerykański dominikanin odwiedził niedawno Włochy. Na trasie
jego podróży znalazło się miejsce spoczynku znanego franciszkanina, św. Antoniego Padewskiego.
Pielgrzym był niezwykle zbudowany, widząc tam tłumy ludzi śpiewających pieśni przed wizerunkiem Świętego. Szczególne wrażenie zrobiła
na nim imponująca procesja na cześć Antoniego - wspaniały, publiczny akt kultu, budzący wzniosłe uczucia.
Jeszcze tego samego dnia tenże brat udał się do Bolonii, do grobu św. Dominika. W kościele będącym miejscem spoczynku
Świętego znajdowało się jedynie pięć osób. Każda z nich siedziała osobno, w pobliżu grobu, zatopiona w lekturze
Biblii! Ci, którzy znają i kochają Dominika, uznają tę scenę za absolutnie zgodną z tym, czego on sam by sobie życzył.