Modlitwa za zmarłych


Wszystko co dotyczy prawd eschatologicznych, wynika z Bożego przesłania oraz z doświadczenia teraźniejszości chrześcijańskiej, prosto mówiąc, z naszego codziennego życia. Warto o tym pamiętać, aby nie popaść w pokusę zbytnich dowolności i utopijnych marzeń. Trzeba je stanowczo odrzucać, nawet wówczas, kiedy zdają się być wynikiem lektury tekstów objawionych. To niezwykle ważna zasada hermeneutyczna, zapewniająca poprawne rozumienie chrześcijańskiej eschatologii, w tym modlitwy za zmarłych. Jednak kiedy przypatrujemy się różnym formom modlitwy, funkcjonującym w religijnej obyczajowości, ta wypowiadana za zmarłych wydaje się znajdować gdzieś w dalekim tle. Zapewne ożywa podczas jesiennych odwiedzin cmentarzy; niemniej jednak na co dzień bywa zapominana, chyba nie tylko dlatego że wydarzenie śmierci zostaje często przez współczesną świadomość spychane na margines życia, poza obręb rodzinnej wspólnoty. Być może my sami powoli tracimy poczucie, że modlitwa, zgodnie z duchem Ewangelii, stanowi istotę życia duchowego, choć go nie wyczerpuje.
Musimy więc modlić się. Słowo "musimy" nie ma tu charakteru rozkazującego, ale odsyła do bezinteresowności. Chcemy zwierzać się Panu Bogu ze swoich trosk, wychwalać Jego dobroć i miłosierdzie, radować się z daru Eucharystii, jak też w każdej chwili dnia podkreślać swoje z Nim związanie, żeby nigdy nie urwała się ta międzyosobowa więź. W tej modlitewnej różnorodności, której szczyt stanowi Msza Święta, modlitwa za zmarłych, a właściwie modlitwa za żywych w Bogu, objętych tajemnicą zmartwychwstania, powinna rozbrzmiewać w naszych sercach nieustannie. Nie wyobrażamy sobie przecież sytuacji, w której śmierć, choć nieuchronna i niszcząca "stworzone istnienie", miałaby nad nami całkowicie zapanować. Przeczuwamy, niejako spontanicznie, że śmierć choć zrywa bezpośrednią bliskość z tymi, którzy odeszli, nie niweczy jej ostatecznie.
Skąd ta pewność ? Z głębi osobistego zaufania Chrystusowej miłości, nieniszczącej naszego umysłu, zatem i naszych fundamentalnych pytań, i wprowadzającej w posiadanie prawdy, którą jest Bóg. Grecki czasownik sozo (ratować, zachować, zbawić) i wyrazy od niego pochodzące, zwłaszcza forma rzeczownikowa soteria (zbawienie), w większości przypadków ich użycia oznacza zbawienie wierzących w Jezusie Chrystusie. Zbawieniem jest Chrystus. Określonemu człowiekowi zbawienie jest dane na drodze wiary i łaski. Utożsamia się z życiem personalnym w głębi Trójcy Świętej. Nie sprowadza się jedynie do zniszczenia ludzkich grzechów i nieprawości, lecz dotyka również i ciała, które-tutaj wyobraźnia znajduje swe granice - zyskuje chwalebny wymiar; jest, jak to określił Tertulian, podstawą zbawienia. Zrozumienie, że jako zbawieni staliśmy się "nowym stworzeniem", uczyni z nas uczestników niebieskiej doskonałości obejmującej cały wszechświat ponownie włączony w trudne do ujęcia: a swoiste i tajemnicze związki ze Stwórcą. Prafigurą - sakramentem tak pojmowanego zbawienia jest Kościół - wspólnota osób. Osoby bowiem - i tylko one - mogą być bohaterami zbawczych wydarzeń.
Osoba to więcej niż ciało. Człowiek integralnie jest osobą, kimś, kto mieści w sobie pełną swoją historię chociaż zbawienie obejmuje ciała, przyrodę, kosmos, a nawet ludzkie wytwory, to jest przede wszystkim spotkaniem osoby z osobą, czyli człowieka z Bogiem. Dlatego mamy nadzieję, że śmierć nie przerywa tej współotwartości osoby na drugą osobę. Zbawienie przecież ma wyraźnie wspólnotowy charakter; jest trudno wyobrażalne bez "kolektywnej jedności personalnej".
Zatem jeżeli pytamy o to, czy w niebie znajdą się ci, których na ziemi ukochaliśmy, odpowiedź jest tylko jedna: oczywiście. Bycie osobą oznacza także wchłanianie we własną istotę relacji z innymi ludźmi, choć najważniejszy będzie Chrystus zmartwychwstały. Niektórzy wręcz przyświadczają, że Bóg powinien nam wystarczyć. Jednak ponieważ wszyscy zbawieni są członkami Jego ciała, przeto Chrystus jest od nich nieodłączny; dlatego spotykając się z Chrystusem, spotykamy się i z nimi. Tak przynajmniej oznajmiają dokumenty Kościoła, poparte dawną chrześcijańską tradycją nawiązującą do Pisma Świętego. Zmartwychwstanie sprawi, że to, co stanowi istniejące dobro w naszych relacjach z bliźnimi, zmartwychwstanie z intensywnością prawdziwie boską, pochodzącą od Chrystusa, a co każdy z nas będzie odczuwał jako coś własnego.
Oto źródło chrześcijańskiej nadziei, źródło tajemnicy świętych obcowania. Twierdzenie dogmatyki kościelnej mówi, że "istnieje wzajemny, nadprzyrodzony wpływ świętych znajdujących się w niebie, czyśćcu i na ziemi, dzięki któremu uczestniczą oni w dobrach nadprzyrodzonych tworzonych w Chrystusie i przez Niego; łączność ta słusznie nazywa się obcowaniem świętych {communio sanctorum)". Wierzymy i przyjmujemy z egzystencjalną radością ten niewiarygodny fakt wzajemnej, duchowej łączności oraz obopólnego wpływu zbawionych w niebie i należących do Kościoła ziemskiego. Potencjalnie - zapewniają teologowie - w obcowaniu świętych uczestniczą wszyscy ludzie, gdyż znajdują się ustawicznie pod wpływem dobra tworzonego przez ludzi złączonych z Bogiem i z Chrystusem. Ten wpływ dzieje się w relacji wiernych do osób świętych w niebie, okazujący się w kulcie, jak też w porządku powstającego - w wyniku tego przenikania dobra nadprzyrodzonego. Nie tylko modlitwa, lecz także każdy szlachetny czyn oddziałuje na szczęście zbawionych, przynosi ulgę osobom, których dosięga stan czyśćcowy, i buduje Królestwo Boże na ziemi. Święci w niebie (nie wyłączając aniołów) mogą pomagać osobom w czyśćcu i ludziom na ziemi zarówno przez dawne zasługi, jak aktualne, o ewangelicznym wydźwięku, postępowanie; również przez szczególniejszą modlitwę do Boga. Ludzie na ziemi przyczyniają się do tego, że osoby w czyśćcu, z ziemskiego punktu widzenia, "szybciej" osiągają niebo, oni zaś jednoczą się już w pragnieniu ze świętymi w niebie i mogą pomagać stworzeniom na ziemi. Wszystkie relacje między trzema Kościołami polegają na istnieniu i wzmaganiu się więzi nadprzyrodzonej, to znaczy na krążeniu dobra, jakie Chrystus wysłużył dla ludzi.
Pisząc dosyć nieporadnie o tych wielkich tajemnicach/ ostrożnie posługujemy się słowami. Wypowiadamy je przecież z ziemskiej perspektywy, obarczonej skrótowością, metaforycznością i skończonością. Ale właśnie dlatego powinniśmy przyjmować moc płynącą ze strony modlitwy, także modlitwy w intencji osób zmarłych. Ma być ona (o ile to możliwe) pozbawiona nadmiernych akcentów emocjonalnych. Nie jest to łatwe, gdyż najczęściej Bóg umyka naszej wrażliwości, jest "pustynny", "ciemny". Matka Teresa z Kalkuty podkreślała z nieukrywaną goryczą, że za życia bardzo tęskniła do Boga, chciała Go kochać, a mimo to doświadczała tylko bólu, nie zaś miłości. Ale okazuje, się, że Bóg przedstawia się nam jako prawdziwy jedynie wtedy, kiedy Go nie odczuwamy. Brak emocji religijnych wcale nie oznacza, że wiara i modlitwa ustaje.
Stąd tak ważna jest liturgia, podczas której stajemy przed Bogiem we wspólnocie wiary, kiedy za i w imieniu drugich odnosimy się do Boga. Staramy się wspierać bliskich zmarłych w ich drodze do pełni świętości. Poza indywidualnymi modlitwami mamy do dyspozycji rozpowszechnioną już w V wieku po Chrystusie formę modlitwy związaną ze składaniem tak zwanych intencji mszalnych (łac. intentio - zamiar) oraz tak zwaną Mszę gregoriańską, powszechnie zwaną gregorianką. Ten pierwszy religijny zwyczaj odprawiania Mszy Świętych za kogoś żyjącego lub zmarłego wiąże się z nadzieją wyproszenia danej osobie pewnych łask, sformułowanych przez samego składającego intencję; bywa też wyrazem dziękczynnego hołdu złożonego Bogu z różnorodnych życiowych okazji. Może mu towarzyszyć ofiara pieniężna, której nie należy jednak uważać za "opłacenie" Mszy Świętej.
Natomiast na Mszę gregoriańską składa się 30 Mszy celebrowanych za jedną osobę zmarłą, w ciągu 30 kolejnych dni, na ogół bez ich przerywania, chyba że pojawiły się nieprzewidziane przeszkody (np. choroba kapłana). Nazwa nawiązuje do obszernego zbioru hagiograficznego papieża Grzegorza Wielkiego pt.: Dialogi (przekład polski Ewy Czerny i Anny Świderkówny w serii "Źródła monastyczne", Tyniec-Kraków 2000). W IV księdze tego prozatorskiego dzieła Grzegorz potwierdza funkcjonujące w tradycji przekonanie, że "ofiara zbawczej Hostii" może pomagać osobom zmarłym, o co zresztą oni sami się dopominają. Grzegorz I Wielki opowiada dzieje pewnego mnicha imieniem Justus. Otóż któregoś dnia ów mnich zachorował i w obliczu zbliżającej się śmierci zwierzył się swemu rodzonemu bratu, że miał - wbrew regule zakonnej - potajemnie schowane trzy złote monety. Wówczas Grzegorz począł się zastanawiać, co trzeba uczynić dla oczyszczenia umierającego z grzechu i jak dać przykład żyjącym braciom. Postanowił, że odtąd nikt z braci nie będzie zbliżał się do umierającego z najmniejszym nawet słowem pociechy, a po śmierci zostanie on wrzucony do otworu z gnojowiskiem, wraz z trzema złotymi monetami, które sobie zostawił. Gdy Justus dowiedział się o tej karze, zaczął, jak pisze Grzegorz, "gwałtownie rozpaczać z powódu popełnionego grzechu i w tym smutku opuścił ciało".
Po upływie trzydziestu dni od śmierci Justusa przełożeni zakonni i bracia zaczęli współczuć zmarłemu i postanowili wyrwać go z "wiecznego ognia". Przeor zakonu miał odtąd przez 30 dni składać Ofiarę liturgiczną w intencji zmarłego brata. Przyniosła ona nadspodziewane owoce, gdyż we śnie Justus powiadomił swego brata Kopiosusa, że dzięki modlitwom "braci został dopuszczony do wspólnoty zbawionych. W ten sposób w VIII wieku po Chrystusie rozwinęła się praktyka zamawiania Mszy gregoriańskich, zwłaszcza w intencji zmarłych pozostających w czyśćcu. Jej skuteczność opierała się i nadal opiera przede wszystkim na przeświadczeniu wiernych, choć Stolica Apostolska mimo teologicznych kontrowersji, uznała tę praktykę za zgodną z rozumem i z wiarą.
Korzystajmy z tej donacji. Pozostawajmy w napawającej ufnością serdeczności z tymi, którzy zostali objęci łaską życia wiecznego. Pokój nieba nie polega na przerwaniu, lecz na udoskonaleniu działania. Nasze obecne życie ma wpływ na jakość zbawczej wieczności. Z Bogiem będziemy mieli mnóstwo czasu, żeby się przyjrzeć wszystkiemu. Zbawcze piękno wzmocni to, co przeczuwał Izajasz: miecze staną się lemieszami, a włócznie sierpami. Wejdziemy w sam środek niekończącego się nigdy poznawania tego, o czym teraz nie sposób pomyśleć pewnie i wyraźnie. Miłość będzie wiecznie odsłaniała samą siebie, a radość spotkania Ojca w Jego Domu stanie się wyjątkowa. Czekajmy na nowe, odrodzone spotkanie z bliskimi i Chrystusem, pozbawione już wszelkich ułomności. Módlmy się...

ks. Jan Sochoń, Warszawa