Męczennicy z Ugandy
Ponadczasowe świadectwo wiary


Na ścianie pokoju dziennego w domu Mateusza Seegali wisi obraz przedstawiający dwudziestu dwóch młodzieńców i chłopców w strojach plemiennych z Ugandy. Niektórzy z nich stój ą przed rzędem wymierzonych w siebie włóczni; inni wobec płomieni tak wysokich, jak oni sami. Choć jest oczywiste, że za chwilę zostaną straceni, na ich twarzach widnieje pokój, ufność, a nawet radość. Jeden z nich ma w dłoni gałązkę palmową, inni mają ręce złożone do modlitwy, jeszcze inni trzymają krzyże lub różańce.
Są to młodzi mężczyźni i chłopcy, których męczeństwo w 1886 roku stało się iskrą rozniecającą płomień chrześcijaństwa we współczesnej Afryce. Kanonizowani w 1964 roku, męczennicy z Ugandy odbierają cześć za swoją wiarę, odwagę i świadectwo o Chrystusie, które mają wymiar ponadczasowy i ponadkulturowy.
W domu rodziny Seegali męczennicy cieszą się wielkim kultem. Syn Mateusza, Józef, otrzymał imię po jednym z nich. Cała rodzina regularnie modli się za ich wstawiennictwem w swym ojczystym, ugandyjskim języku. Ich prośby zostały wysłuchane tak wiele razy, że Mateusz stracił już rachubę. "Nie byłbym tym, kim jestem, bez naszych męczenników" - stwierdza z dumą.
Może zaskoczy cię fakt, że rodzina Seegali nie żyje w Ugandzie. Będąc mieszkańcami Bostonu, należą do licznego grona rozsianych po świecie afrykańskich emigrantów, którzy czują się ściśle związani z męczennikami.
Dlaczego tych dwudziestu dwóch mężczyzn i chłopców odgrywa tak wielką rolę w życiu rodziny Seegali i tylu innych Afrykańczyków? Być może dlatego, że jak zauważył papież Jan Paweł II podczas swojej pielgrzymki do ich sanktuarium, ofiara ich życia stała się nasieniem, które "pomogło pociągnąć Ugandę i całą Afrykę do Chrystusa". Pomimo młodego wieku - większość z nich nie miała trzydziestu lat, a niektórzy byli nastolatkami - stali się oni prawdziwymi "ojcami założycielami" współczesnego Kościoła afrykańskiego, który dziś przejawia tak wielką żywotność.

Zasiew ziarna

Historia męczenników z Ugandy rozpoczyna się od przybycia do tego kraju w 1877 roku misjonarzy protestanckich. Król Mutesa przyjął ich dobrze i robił wrażenie otwartego na chrześcijaństwo, być może dlatego, że miało ono punkty styczne z miejscowymi wierzeniami w życie pozagrobowe i bóstwo-stwórcę. Pozwolił nawet na głoszenie prawd wiary chrześcijańskiej na swoim dworze.
Kiedy w 1879 roku w Ugandzie pojawili się katoliccy Ojcowie Biali, Mutesa przyjął ich równie życzliwie. Jednocześnie jednak sprzyjał islamowi, przyniesionemu do Ugandy przed kilkudziesięciu laty przez arabskich handlarzy, i okazywał przychylność raz tej, raz innej grupie wyznaniowej, w zależności od tego, co dawało mu większe zyski polityczne.
Chwiejność królewskiej łaski stwarzała niepewny, a często niebezpieczny klimat dla chrześcijan, jednakże o. Symeon Lourdel i jego towarzysze starali się wykorzystywać każdą szansę daną im przez Mutesę. W zakładanych przez siebie misjach przekazywali miejscowej ludności wiarę, a także podstawowe wiadomości z zakresu medycyny i rolnictwa.

Śladami Ojców Białych

W przeciwieństwie do innych misjonarzy swoich czasów Ojcowie Biali nie udzielali nikomu chrztu pochopnie. Chcieli, aby ich nowo nawróceni podopieczni rozumieli, co to znaczy rozpocząć nowe życie z Jezusem i iść za Nim.
Wielu Ugandyjczyków gorliwie słuchało ich nauki i przyjmowało ją. "Ofiarowano im żywe słowo Boga, a nie tylko historyczną prawdę o zbawieniu" - mówi Caroli Lwanga Mpoza, historyk z Ugandy. "Przyjmowali je, a ono zmieniało ich życie."
Głębia ich wiary stała się oczywista, kiedy z powodu wrogości Mutesy Ojcowie Biali zmuszeni byli na trzy lata opuścić kraj. Gdy po śmierci Mutesy w 1884 roku powrócili z wygnania, z radością dowiadywali się, że nowi chrześcijanie postawili sobie za punkt honoru, aby przyprowadzić do Pana swoje rodziny i przyjaciół. Wielu wyrzekło się poligamii i niewolnictwa, a także nie szczędziło wysiłków, aby wspierać ubogich i potrzebujących.

Bohater wiary

Do najbardziej gorliwych chrześcijan należał Józef Mukasa, osobisty służący Mutesy, a następnie nowego króla, jego syna Mwangi. Przyprowadził on do Chrystusa wielu spośród pięciuset młodych mężczyzn i chłopców pełniących we dworze funkcje paziów, którzy uznali go za swego przywódcę i nauczyciela w sprawach wiary.
Mukasa cieszył się również szacunkiem króla, gdyż pewnego razu zabił gołymi rękami jadowitego węża, który chciał ukąsić jego pana. Jednak sympatie króla Mwangi były jeszcze bardziej chwiejne niż jego ojca. Wkrótce uwierzył zdradzieckim kłamstwom zawistnych doradców, którzy oskarżyli Mukasę o nielojalność ze względu na jego oddanie innemu Królowi - "Bogu chrześcijan".
Ich oskarżenia nabrały większej mocy, gdy Mukasa upomniał króla Mwangę za to, że próbował wydać na śmierć nowo przybyłego anglikańskiego biskupa. Wściekły, że ktoś ośmielił mu się przeciwstawić, król zaczął nastawać na jego życie.
Mukasa mógł ocalić siebie, schodząc królowi z drogi. Zamiast tego rozgniewał go jeszcze bardziej, systematycznie sprzeciwiając się jego próbom uprawiania stosunków homoseksualnych z młodszymi paziami. Mukasa nie tylko polecał chłopcom opierać się woli króla, ale nadto starał się uniemożliwić mu do nich dostęp.
Król ostatecznie postanowił zgładzić Mukasę i dla zastraszenia jego ewentualnych naśladowców rozkazał spalić go żywcem. Jednak i tu Mukasa okazał się silniejszy i odważniejszy. Zapewnił swego kata, że "chrześcijanin, który oddaje życie za Boga, nie ma powodu bać się śmierci... Powiedz Mwandze - polecił - że skazał mnie niesprawiedliwie, ale że przebaczam mu z całego serca". Kat był tak poruszony postawą Mukasy, że ściął go szybko, po czym przywiązał do słupa i spalił już tylko jego martwe ciało.

Potworna zemsta

Rozwścieczony król Mwanga zagroził, że zamorduje wszystkich swoich chrześcijańskich paziów, jeśli nie wyrzekną się swojej wiary. Oni jednak, umocnieni przykładem Mukasy, nie dali się zastraszyć. Nawet znajdujący się wśród nich katechumeni naśladowali męstwo Mukasy, prosząc, by ich ochrzczono przed śmiercią.
Wśród nich znajdował się Karol Lwanga, który przejął po Mukasie funkcję zwierzchnika paziów oraz ich duchowego przywódcy. Podobnie jak Mukasa, Lwanga zachowywał lojalność wobec króla, popadł jednak w niełaskę za to, że chronił chłopców przed zakusami króla i trzymał się zasad wiary.
Kipiący gniew Mwangi znalazł ujście pewnego wieczoru, kiedy to po powrocie z polowania król dowiedział się, że jeden z paziów, Dcnis Ssebuggwawo, uczył katechizmu młodszego chłopca, królewskiego ulubieńca. Król brutalnie pobił Denisa i wydał go katom, którzy rozerwali go na kawałki. Nazajutrz Mwanga zebrał wszystkich paziów przed swoją rezydencją. "Niech wszyscy, którzy się nie modlą, staną tu, przy mnie" - krzyknął. Tym, "którzy się modlą", rozkazał stanąć przed płotem. Jako pierwszy ruszył Karol Lwanga, a za nim pozostali paziowie chrześcijańscy, katolicy i anglikanie. Najmłodszy, Kizito, miał zaledwie czternaście lat.
Zemsta króla była okrutna - skazał całą grupę na spalenie żywcem w Namugongo, wiosce oddalonej o trzydzieści kilometrów od jego pałacu.

To nie powód do smutku

Więźniowie przyjęli wyrok z zadziwiającym spokojem i radością. O. Lourdel, który usiłował ich ocalić, relacjonował później: "Byli tak powiązani, że ledwie mogli się ruszać, i widziałem, jak mały Kizito śmiał się z tego wesoło, jakby to była jakaś zabawa". Inny z paziów zapytał zakonnika: "Ojcze, dlaczego się smucisz? To, co teraz cierpię, jest niczym w porównaniu z wiecznym szczęściem, na które nauczyłeś nas czekać!".
Podczas długiego marszu na miejsce egzekucji więźniowie musieli znosić wiele cierpień, ale przez całą drogę modlili się głośno i recytowali katechizm. Trzech z nich zakłuto włóczniami, zanim zdążyli dotrzeć do wioski. Pozostałych zaprowadzono na wielki stos pogrzebowy. Był to czwartek, poranek uroczystości Wniebowstąpienia.
Naoczni świadkowie opowiadali, że męczennicy z pogodą ducha pocieszali się i umacniali wzajemnie, podczas gdy kaci wznosili prześmiewcze śpiewy. Każdy z paziów został owinięty w trzciny i umieszczony na ogromnym stosie, który wkrótce zamienił się w piekło.
"Wzywajcie waszego Boga, a zobaczymy, czy zdoła was wybawić" - wołał jeden z katów. "Biedny szaleńcze - odparł Lwanga. - Palisz mnie, ale to tak, jakbyś lał wodę na moje ciało."
Pozostali więźniowie byli równie spokojni. Z szalejących płomieni dobiegały jedynie coraz słabsze modlitwy i pieśni. Ci, którzy byli tego świadkami, mówili, że nigdy nie widziano, aby ktoś umierał w ten sposób.
Męczennicy z Namugongo nie byli jedynymi ofiarami Mwangi. W okolicznych wioskach zamordowano kilkudziesięciu innych chrześcijan, a nad tymi, którzy nauczali wiary innych, znęcano się w sposób szczególny.
Andrzej Kaggwa, przyjaciel króla, został ścięty. Nie mogąc się doczekać wykonania wyroku, powiedział do swego kata: "Dlaczego nie wykonujesz otrzymanych rozkazów? Obawiam się, że jeśli będziesz zwlekał, możesz mieć poważne nieprzyjemności". Noe Mawaggali został przebity włócznią, a następnie poszczuty dzikimi psami. Mateusz Kalemba został pozbawiony członków, które następnie palono na jego oczach. Przed śmiercią powiedział: "Bóg z pewnością mnie wybawi, ale wy tego nie zobaczycie. Zabierze moją duszę, pozostawiając wam tylko moje ciało".

Żyzna ziemia

Męczennicy z Ugandy pomimo swej młodości potrafili opowiedzieć się za Prawem Bożym, nawet gdy oznaczało to przeciwstawienie się samemu królowi. Ze względu na większego Króla i doskonalsze Prawo zrezygnowali z ziemskiego bezpieczeństwa, którym mogliby się cieszyć, gdyby ulegli królewskim żądzom.
Caroli Mpoza zwraca uwagę na niezwykłą aktualność ich świadectwa. Ukazuje ono, jak wiara może stać się "sterem", który pomaga nam utrzymać właściwy kierunek w czasach pokus i prób. Przekonuje, jak ważną rzeczą jest wpajanie bojaźni Bożej naszym dzieciom. Jeśli nauczą się czcić Boga i stawiać Go na pierwszym miejscu, to one także zdołają się oprzeć pokusom, jakie niesie dzisiaj świat.
Historia męczenników z Ugandy może kojarzyć się z przypowieścią o siewcy, gdyż podobnie jak ona skłania nas do zastanowienia się nad naszym własnym oddaniem Panu. Oto młodzi ludzie, których życie duchowe cechowała przede wszystkim prosta, jasna i radosna ufność wobec Boga - nawet w obliczu okrutnej śmierci. Byli oni rzeczywiście "żyzną ziemią" - nie tylko dla Afryki, ale i dla całego Kościoła.

Bob French