Dlaczego warto się radować?


Jose Luis Martin Descalzo

Pokój nasz powszedni

Mój przyjaciel Zenek Wścieklik jest zagorzałym antymilitarystą. Od wielu już lat żyje owładnięty obsesjami związanymi z wojną. Zna na pamięć ilość głowic atomowych, które ma każdy z możliwych przeciwników, instalacje produkujące pociski, nośność lotniskowców i bombowców, liczbę megafon, które przeciwnicy mogliby zdetonować.
Ale Zenek nie zadowala się samą znajomością rzeczy: przechodzi do czynów. Nie ma manifestacji antywojennej czy ekologicznej, w której nie brałby udziału. Jest ekspertem od transparentów, sloganów i pieśni pacyfistycznych. Nie odmówił służenia w wojsku z powodu konfliktu sumienia tylko dlatego, że odkrył antymilitaryzm, kiedy służbę wojskową miał już daleko za sobą, aczkolwiek śnią mu się czasami lata, które mógłby spędzić wówczas za kratkami, gdyby chwalebnie został więźniem sumienia.
Aby zrekompensować jakoś to opóźnienie, Zenek Wścieklik przykuł się już cztery razy łańcuchem do bramy koszar i wziął udział w licznych marszach przeciw elektrowniom atomowym oraz w czterdziestu dwóch - maje skrupulatnie policzone - manifestacjach przeciwko NATO. Do dziś z dumą pokazuje bliznę ("odznakę honorową", jak mówi), która pozostała mu na policzku i prawym uchu po uderzeniu gumowej piłki.
Najdziwniejsze jest to, że o całym tym pacyfizmie Zenek nie chce jakoś pamiętać w swoim życiu codziennym, które wydaje się biec raczej pod znakiem jego nazwiska niż antywojennych przekonań. Ponieważ Zenek sieje niezgodę i kłóci się ze wszystkimi w biurze, jest nietolerancyjny w stosunku do swojej żony, surowy dla dzieci, pogardliwy dla teściowej, szorstki dla portiera oraz sąsiadów. I zapomina o kultywowaniu we własnym domu owego pokoju, o którym tak marzy dla świata.
Piszę tę małą przypowieść nie po to, żeby poddawać w wątpliwość wartość społecznych działań przeciwko wojnie (w świecie tak szalonym jak ten, w którym żyjemy, każda służba pokojowi zasługuje na pochwałę), ale po to, aby przypomnieć, że wielki światowy pokój może zostać zbudowany tylko z sumy wielu milionów małych porcji pokoju w życiu każdego z nas. Mam wrażenie, że we współczesnym świecie wiele osób trapi się myślą, że któregoś dnia jakiś zidiociały wojskowy czy polityk naciśnie guzik, który sprawi, że świat rozpadnie się na kawałki, a te same osoby nie zdają sobie sprawy, że na świecie jest nie jeden, lecz miliony idiotów-nas samych, którzy codziennie naciskamy guzik naszego egoizmu, tysiąckrotnie bardziej niebezpieczny niż wszystkie bomby atomowe. Martwi mnie, oczywiście, możliwość wybuchu wielkiej wojny; bardziej jednak martwi mnie to, że drżąc przed wielką wojną nawet nie widzimy tych tysięcy małych wojen nerwów i ciągłego napięcia, w którym stale żyjemy.
Jak mało pokojowych i potrafiących przywracać pokój dusz spotykamy w naszym codziennym życiu! Rozmawiasz z ludźmi i w sekundę po tym, jak dopuścisz ich do głosu, już zaczynają wywlekać przed tobą swoje urazy i swoje lęki; pokazują ci swą duszę zbudowaną jeśli nie ze szpad, to przynajmniej ze szpilek. Co za przyjemność natomiast, kiedy trafiasz na osobę z gatunku tych, od których promieniuje spokój, które owszem, znają zło tego świata, ale nie żyją owładnięci myśląc nim; które tchną chęcią życia i budowania!
Wiele lat temu ukazała się powieść zatytułowana Pokój nie zaczyna się nigdy. Ja miałbym ochotę napisać coś, co nosiłoby tytuł "pokój zaczyna się w środku". Ponieważ wydaje mi się, że przekonanie, iż przyszła wojna zależy przede wszystkim od odporności nerwowej i zawziętości prezydentów Rosji i Stanów Zjednoczonych, tak jak wojny przeszłe zależały od Hitlera czy Stalina, jest zwykłą próbą stworzenia sobie alibi: poszukiwaniem kozła ofiarnego, aby zrzucić z siebie odpowiedzialność. Świat ma agresywnych przywódców wtedy, kiedy sam jest pełen agresji. Gdyby świat był pokojowy, agresywni przywódcy siedzieliby w swoich domach obgryzając paznokcie. Wojna nie kryje się w armatach, ale w duszach tych, którzy śnią, żeby z nich strzelać. I strzelają.
Dlatego podoba mi się, że słownik wyjaśniając pojęcie "pokój", jako pierwsze jego znaczenie podaje to wewnętrzne i definiuje je jako "przymiot, który wprowadza w ducha ludzkiego spokój i ciszę, przeciwne zamętowi i namiętnościom".
Z punktu widzenia tej definicji, świat pogrążony jest już w wojnie. Bo któż zna dzisiaj ten cudowny dar, jakim jest spokojna i cicha dusza? Któż nie żyje w zamęcie i nie jest pożerany przez wszystkie namiętności? Nigdy tak nie kwitły troska i frasunek, nigdy nie było takiej obfitości sporów i polemik, nigdy królestwa wściekłości i gniewu nie były tak obszerne. Wystarczy otworzyć gazetę, żeby się o tym przekonać,
Naturalnie nie mówię tutaj o fałszywym pokoju cmentarzy, o którym wiele wieków temu mówił Horacy, rzymski poeta: "Czynią pustynię i nazywają ją pokojem". Wręcz przeciwnie, mówię o pokoju jako rozkwicie życia, tak jak ujmował to Gracian, który pisał, że "człowiek wielkiego pokoju to człowiek mający wiele życia". Lub, jeśli wolicie, tak jak ujmuje to najlepsza znana mi definicja pokoju, autorstwa świętego Tomasza, który określił pokój jako "aktywny spokój porządku w wolności". Dziś, jak to powszechnie wiadomo, oscylujemy pomiędzy porządkiem bez wolności a wolnością bez porządku, w związku z czym nie zostaje nam już nic ze spokoju ani z aktywności.
Zacząć trzeba by było, jak mi się wydaje, od leczenia dusz. Od odkrycia, że nikt inny nie może nam przynieść pokoju, jak tylko my sami. I że kiedy się mówi, że trzeba gotować się do wojny, żeby osiągnąć pokój, to jest to prawdziwe tylko w tym wypadku, gdy odnosi się do naszej wojny wewnętrznej, wojny przeciw naszym własnym wewnętrznym rozwichrzeniom.
Jedyną prawdziwą bronią przeciwko wojnie jest uśmiech i przebaczenie, które razem składają się na życzliwość. Stąd też ktoś, kto kocha swoją żonę i swoje dzieci, jest w znacznie większym stopniu pacyfistą niż ktoś, kto chodzi na manifestacje. Stąd też dobry kolega z pracy, który zawsze ma jakiś żart w odwodzie, jest dla świata znacznie bardziej pożyteczny niż ci, którzy malują transparenty. A ten, kto potrafi wysłuchać staruszka lub dotrzymać towarzystwa osobie samotnej, przynosi tysiąckroć więcej pokoju niż ten, kto protestuje przeciwko wyścigowi zbrojeń. Ponieważ bronią, w którą najbardziej obfituje nasz wiek XX, jest ocet dusz, który zabija na co dzień i bez wypowiedzenia wojny.
Nie mogę teraz nie wspomnieć ze wyruszeniem jednego z największych głosicieli pokoju naszego stulecia, kochanego papieża Jana XXIII. Wiele zdziałał, na pewno, swoim Pacem in terris, ale czymże innym była ta encyklika, jeśli nie ideologicznym rozwinięciem tego, co wcześniej wyjaśnił nam już swoim uśmiechem? Tysiąc ludzi spokojnych, uśmiechniętych, otwartych, ufnych i po ludzku chrześcijańskich jak on, uratowałoby ten świat. Ale nie uratują go transparenty i manifestacje,